sobota, 11 października 2014

Rozdział 10

(DLA NASTROJU MOŻESZ WŁĄCZYĆ 8 PIOSENKĘ-OLA/JEJ OSTATNI ROK -LUB 5-KIEDY UMRĘ KOCHANIE...)

Z dnia na dzień było ze mną coraz gorzej. Jakby było mało tego,że mam zawroty i silne bóle brzucha to jeszcze z nerwów miałam nadciśnienie. Miałam wszystkiego dość. Czułam,że wokół mnie wali się cały świat. Nie raz rozważałam pomysł cięcia...ale uświadomiłam sobie,że gdy to zrobię, to już nigdy nie ujrzę Zuko... Dopiero podczas tej choroby uświadomiłam sobie jak bardzo za nim tęsknię i ile dla mnie znaczy. Co chwilę miałam gwałtowne ataki płaczu,co niekorzystnie wpływało na stan mojego zdrowia,ale nie potrafiłam się powstrzymać. Co dziennie odwiedzał mnie ojciec. Nawet teraz,gdy piszę na blogu nie mam pewności,że będzie ta jak dawniej. Leżę sobie na oddziale i myślałam,że będzie tylko lepiej,ale w trakcie mojego pobytu w szpitalu wydarzyło się wiele (niekoniecznie miłych) rzeczy.
Minęły dwa dni odkąd rozstałam się z moim chłopakiem,a ani razu do mnie nie zajrzał. Odwiedzał mnie tylko tata. Nawet Sokka się martwił,ale mimo wszystko rzadko mnie odwiedzał. Najczęściej dawał tacie czekoladki,a ten mi je dawał.
-Jak się czujesz kochanie?-pytał troskliwie
-Nie...Ekhem!-odchrząknęłam-Nie martw się o mnie tato! Wszystko będzie dobrze!-uśmiechnęła się lekko,prawie niezauważalnie,ale szczerze wątpiłam w własne słowa...
-Oczywiście,że tak skarbie.Wyzdrowiejesz z pewnością...-delikatnie chwycił moje dłonie,a w jego oczach pojawiły się łzy.
-Tato...? Ty...ty płaczesz?
-Kto? Ja? Nieee... Coś mi wpadło do oka...-gwałtownie wytarł oczy w rękaw,ale ja i tak widziałam...
-BRR!-zawibrował jego telefon-No, muszę lecieć. Trzymaj się skarbie!-delikatni pocałował mnie w czoło. Ja odwdzięczyłam mu się lekkim uśmiechem.
Leżałam tak kilka godzin,gdy postanowiłam spotkać się z moim byłym...chłopakiem. Chwyciłam komórkę,a wkrótce odebrał:
-Halo? 
-Zuko? Jak miło cię słyszeć!-byłam bardzo podekscytowana. Wcześniej,gdy dzwoniłam zawsze się rozłączał...
-Czego chcesz? Połamać moje serce na kawałki?!-był naprawdę wkurzony...
-Zuko ja... eh... przyjedź do mnie to...
-Nie mam zamiaru! Weź się ode mnie odczep!-przerwał mi
-Zuko... proszę...-mówiłam ze łzami w oczach
-Czekaj... Czy ty płaczesz?-był bardzo zdziwiony
-A jak ci się wydaje?!-pociągnęłam nosem-Zostałam sama! Proszę,przyjedź tu jak najprędzej!
-Ale...
-Ej! Proszę! Dla przyjaciółki...
Po długich namowach w końcu mi uległ. Byłam szczęśliwa, a zarazem zdruzgotana. Nie wiedziałam, co właściwie mam mu powiedzieć...?
 Po chwili do sali wszedł doktor:
-Witam! Jak się czujesz?
-Eh... nie najlepiej... Ale wyjdę z tego...-spojrzałam mu w oczy-...Prawda...?
-No cóż... musimy być dobrej myśli,ale nie mam całkowitej pewności.-byłam załamana! On chyba to zauważył i szybko powiedział-Ale najlepszym sposobem na zdrowie jest optymizm. Nie możesz się podawać,a na pewno wyzdrowiejesz.
Szczerze mówiąc,to te słowa nie za bardzo mnie pocieszyły,ale co miałam zrobić? Odwdzięczyła mu się tylko lekkim uśmiechem i wyszedł. Zaraz potem usłyszałam znajomy głos:
-Przepraszam,czy tu leży Katara?
-Tak,czy coś się stało?
-Wie pan...to moja...była dziewczyna...
-Rozumiem... Ale proszę bez nerwów!-zaśmiał się żartobliwie i otworzył mu drzwi.
-A więc jesteś!-podniosłam się zadowolona
-Przecież obiecałem... O czym chciałaś pogadać?
-Zuko... To wina Jet'a.-zaczęłam
-Wiesz, wolałbym już o tym nie gadać i...
-Ale proszę cię, wysłuchaj mnie do końca!-złapałam go za rękę. On ciężko westchnął i zaczął uważnie słuchać-Świetnie, a więc...Gdy byłam w szkole,nagle koło mnie przeleciała strzała. Pewnie poprosił swojego starego przyjaciele o pomoc...Nieważne! Kontynuując: Do tej strzały była przyczepiona karteczka. Przeczytałam ją. W niej było napisane z wielkim sarkazmem,że jeśli nie zjawię się o 20.00 przy fontannie,to zrobi ci coś złego. Oczywiście domyśliłam się,że to od niego...
-Dałbym sobie z nim radę!-podniósł głos  z wrażenia wstał-Mogłaś mi powiedzieć!
-Nie rozumiesz,że martwiłam się o ciebie?!-pociągnęłam go za ramię do siebie-Daj mi dokończyć!-skruszony usiadł-Więc ok. 20 byłam na miejscu. Jet mi powiedział,że mam zdjąć pasek...-w jego oczach znowu pojawił się gniew-Ale nie boj się! Nic złego mi nie zrobił... Z początku stawiałam opory,ale później znów zagroził mi twoim bezpieczeństwem,więc posłusznie zdjęłam pasek. Kazał mi zawiązać go sobie na oczach i wyciągnąć w jego stronę dłonie. On związał mi je i usiedliśmy na ławce. Gadaliśmy,a potem mnie pocałował. Ale ja...Ach...!-coś zaczęło mnie kłuć w biodrach
-Kataro...? Kataro! Doktorze!-porządnie się wystraszył,ale wytłumaczył doktorowi,co się właśnie stało. Ja cały czas skręcałam się z bólu.
-Zabieramy ją!-wykrzyknął lekarz i wywieźli mnie na łożach. W tym całym pośpiechu znowu zakręciło mi się w głowie i niewyraźnie widziałam,ale ujrzałam,że Zuko biegnie koło nas i trzyma mnie za rękę:
-Wszystko będzie dobrze...! Musi być dobrze!-wydarł się na całe gardło i w jego oczach ujrzałam mnóstwo,słonych łez.
-Z-zuko...-wyszeptałam
-Tak..?-pociągał nosem
-Ja...ja... ja zrobiłam to dla ciebie...
-Wiem...ja wiem! Katara...? Nie!!!-moje powieki opadły i po chwili lekarze zabronili mu iść dalej,a sami zaciągnęli  mnie na dziwną salę. Jego dłoń z trudem zsunęła ę z mojej... Chciałam mu tyle powiedzieć...

Po dwóch godzinach operacji, nareszcie przywieźli mnie z powrotem, ale nie mieli wesołych min...
-Co jest doktorze...?-zapytał zdenerwowany chłopak-Co jej jest!
-Obawiam się...
-Co...?
-Omawiam się,że długo nie przeżyje. Ma groźnego raka nerki. Jest za późno,by go wyleczyć...
-Nie...Nie!!!!-wydarł się i prędko pobiegł do mojej sali
-Katara!-zawołał i natychmiast mnie objął
-Z-zuko...? Co się stało?-zapytałam zdziwiona i wyczerpana-N-nic nie pamiętam...!
-Ty...ty zemdlałaś i zabrali cię na salę,i...
-Tak...?-byłam przerażona jego wyrazem twarzy
-...I nie zostało ci wiele do przeżycia!-wydusił to z siebie. W moich oczach pojawiły się łzy i dostałam szału. Miałam krzyczeć ze złości,ale on mnie pocałował i coraz mocniej ściskał moje ramiona. Podniosłam się i również go objęłam. W tej samej chwili do sali wpadł mój ojciec z bratem:
-Katara...!-zawołał,ale coś mu przerwało... Nie przestawaliśmy się całować i niespodziewanie w naszych ustach pojawiła się błyskawica. Na początku byliśmy zdziwieni,ale nie przestawaliśmy.Niestety,po chwili odtrąciło nas od siebie. Chłopak wylądował po przeciwnej stronie sali. Widziałam,że jęczy i usiłuje się podnosić, więc gwałtownie nabrałam sił i podbiegłam do niego:
-Zuko!-wykrzyknęłam i użyłam moich mocy,by złagodzić ból głowy.
-K-katara...?-zapytał zdziwiony-Ty..ty...ty... dobrze się czujesz?!-zawołał. Faktycznie, czułam się jak nowo narodzona. Ojciec z Sokką jeszcze zszokowany,podbiegł do nas i objął mnie czule.
-Kochanie...! To bardzo...bardzo rzadkie zjawisko...!
-Tato...? O czym ty mówisz?-byłam nie bardziej zszokowana od niego
-Tak się dzieje,gdy dwie przeciwne nacje się połączą i są stworzone dla siebie. Magiczna czii,która płynie w waszych ciałach nie pozwoli wam się rozdzielić. W reakcji pocałunku, w waszych ustach powstała Błyskawica Sądu...
-O czym pan opowiada?-spytał Zuko jeszcze bardziej zdziwiony niż my i lekarze. Pociągnął mnie do siebie, a ja ze łzami szczęścia położyłam mu głowę na ramieniu.
-Błyskawica Sądu występuje,gdy połączą się Ogień i Woda. W przypadku połączenia Ziemi i Powietrza, powstaje Tornado Sądu. W takich przypadkach jak twój, czyli śmiertelna choroba, Błyskawica Sądu nie pozwoli wam się rozdzielić. Robi wszystko,byście byli razem. Miała dwie rzeczy do wyboru...
-Jakie ojcze?-zapytał równie zdziwiony Sokka
-Albo uzdrowić ciebie,albo zabić was obydwoje...Ale te metody działają tylko wtedy,gdy "zjawisko" uzna,że jesteście dla siebie stworzeni.
Po tych słowach jeszcze mocniej wtuliłam się w ramiona chłopaka.
-Na moje szczęście...-zaczęłam-Uzdrowiła mnie i....-nie dokończyłam,bo Zuko znowu mnie pocałował...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz